czwartek, 17 grudnia 2015

Rozdział 3.

                                                     *Dwa miesiące później*


        Nigdy nie pomyślałabym, że tak szybko się do kogoś przywiążę. A jednak! Nie wyobrażam sobie życia bez tych dzieciaków. Są cudowne, małe aniołki, no może Joe nie zawsze jest aniołkiem.... Pani Malik, to znaczy Elizabeth jest najcieplejszą osóbką jaką znam. Dzięki wielu rozmowach z nią, postanowiłam, że gdy tylko ukończę 18 lat wyprowadzam się od ojca. Według niej powinnam wrócić do szkoły, ale nie wiem czy tego chcę... To znaczy chcę, ale będzie mi wstyd. Co do pracy "Pani do towarzystwa".. nie zrezygnowałam z niej, ale jestem bardziej uważna. 

                                                                            ***

*Rozmowa telefoniczna*
Elizabeth: Cassandra?
Casssie: Tak, słucham?
E: Kochana, chcę cię dziś zaprosić na urodziny Joego. 
C: Dzisiaj? 
E: No tak, dzisiaj, zapomniałam ci powiedzieć. To jakiś problem?
C: Nie, skądże. Po prostu muszę kupić mu jakiś prezent.
E: Ohh.. daj spokój. Nie musisz.
C: Ale chcę. 
E: No dobrze, więc do zobaczenia. Bądź u nas o 16. I mam jeszcze jedną prośbę.
C: Tak?
E: Mogłabyś zostać z dzieciakami na weekend? Mam delegację i...
C: Jasne, nie ma problemu. 
E: Świetnie!!! jesteś niezastąpiona. W takim razie weź ubrania ja niestety muszę wyjechać o 20. 
C: Dobrze, to do zobaczenia. 
E: Do zobaczenia Cassie, buziaki

                                                                         * 
CO JA DO, CHOLERY, MAM KUPIĆ DZIECIAKOWI, KTÓRY MA WSZYSTKO?!
Ehhh... no trudno trzeba się wybrać na zakupy. Ubrałam trampki, wzięłam torebkę i wyszłam z mieszkania. Przez całą drogę ciągle myślałam co kupić małemu. Jego matka jest bogata, może mieć wszystkie zabawki, które tylko sobie wymarzy. Nic mu nie brakuje...
Wchodząc do galerii wpadłam na kogoś.
- Proszę, proszę.. kogo ja widzę. - spojrzałam w górę i zobaczyłam chłopaka w dłuższych, lekko pokręconych włosach. - Witaj. 
- Chyba ci się coś pomyliło, ja cię nie znam. - oczywiście, że go znam, ale jednak miałam łudziłam się, że stwierdzi, iż to jednak pomyła. 
- Nie lubię kłamstwa, Cassandro. - rzekł. - ciebie trudno byłoby zapomnieć, dałaś niezłe show. Mój kumpel był zawiedziony,  że cię nie zastał. 
- Dobra, daruj sobie. - chciałam go wyminąć ale mnie zatrzymał.
- Żartuje sobie. Co tam u ciebie?- czy on serio myśli, że mam ochotę z nim gadać?
- wszystko ok, nie mam czasu także...
- Chodźmy na kawę. -uśmiechnął się. 
- Co? 
- No daj się zaprosić, mogę ci za to zapłacić. 
-Powiedziałam już. Nie mam czasu. - wysyczałam. - I przestań uważać mnie za jakąś dziwkę. 
- Nie uważam cię za dziwkę. Chcę być dżentelmenem i zapraszam cię na kawę, którą ja stawiam. Ale skoro nie masz czasu, to zaszczycę cię moją obecnością na zakupach. 
- Nie musisz. 
- Ale chcę. - wyszczerzył się szeroko. Poddałam się. - od czego zaczynamy? Buty, ciuchy a może bielizna. 
- Prezent dla czterolatka. - Mężczyzna spojrzał się na mnie dziwnie. - nie, nie mojego syna. Jestem nianią. 
-Czyli koniec z pracą jako tancerka? - zamilkłam. - rozumiem.. Dlaczego to robisz? 
- mam swoje powody a tobie nic do tego. - weszłam do sklepu z zabawkami. Nadal mam pustkę w głowie. 
- Dobra, szukamy czegoś konkretnego? - zaprzeczyłam ruchem głowy. - Hmmm... Zobacz!

- Może on? - zaczęłam głośno się śmiać. Wyglądał przekomicznie z misiem przytulonym do torsu. - Nie śmiej się, fajny jest.
- Myślę, że on już wyrósł z pluszowych miśków. 
- Nikt nigdy z nich nie wyrośnie.
- Ja wyrosłam. - skrzyżowałam ramiona. 
- Na pewno? - przytaknęłam. - no dobrze, wybierz coś innego. - Chodziłam między regałami i nic. Nadal pustka. 
- Nie mówił ci czego chce?
- Nie. Ma wszystko najnowsze, jego matka jest bogata. 
- Najnowsze? Może kup mu jakieś zabawki z naszego  dzieciństwa? 
- Co masz na myśli?
- Bo ja wiem... puzzle, chińczyk, eurobiznes,  cokolwiek. - puścił mi oczko. 
- Hmmmm.. puzzle to dobry pomysł! On uwielbia gry logiczne. - uśmiechnęłam się. Wzięłam dwa pudełka z puzzlami po 500 sztuk, jedne przedstawiały obraz samochodu, a drugi konia. Nie wiem czy to dobry prezent, ale muszę oszczędzać, nie mogę sobie pozwalać na zbyt drogi prezent, mam nadzieje, że to się kiedyś zmieni... 
Zapłaciłam za prezent i spojrzałam na Harrego, który kupował coś za mną.
- Po co ci te dwa misie?
- Bo są fajne. - pokazał mi język.- ja też dzisiaj idę na urodziny. - dał plik pieniędzy sprzedawczyni, puszczając do niej oczko i mówiąc "reszta dla ciebie". Tam było ponad 50 funtów napiwku! - idziemy na kawę? 
- przepraszam, ale muszę już wracać. 
- W takim razie podrzucę cię. - nie dając mi dojść do słowa pociągnął mnie w stronę parkingu podziemnego. Otworzył mi drzwi, uprzednio wrzucając nasze zakupy do bagażnika. 
- Podasz mi adres?- podałam mu, oczywiście fałszywy, nie chcę, żeby widział tę ruderę. 

                                                                ***

- Dzięki za podwózkę. -  mruknęłam. - cześć.
- Poczekaj.- chwycił mnie, gdy chciałam wyjść z auta.- daj mi swój numer.- uśmiechnął się. 
- Co? po co ci mój numer?
- W końcu pójdziemy na te kawę. - puścił mi oczko.- Cassie, nie bój się mnie, przecież ja ci nic nie zrobię, zaufaj mi. - miał  coś w sobie, co rzeczywiście, wzbudzało moje zaufanie, ale nadal trzymałam dystans.- proszę. - chłopak z kieszeni płaszcza wyjął najnowszy model iphona i podał mi go. Po chwili zawahania wpisałam ciąg liczb i oddałam mu urządzenie. 
- Dziękuję.- chwycił moją dłoń i pocałował ją.
- to cześć!- zarumieniona wyszłam z auta
- Do zobaczenia!- krzyknął przez otwarte okno. Poczekałam aż odjedzie i ruszyłam w stronę domu, który znajdował się dwie przecznice dalej. Już na klatce schodowej słyszałam, że u ojca są jacyś koledzy. Cholera.... Do mieszkania próbowałam wejść niezauważalnie, ale nie udało mi się. Już na korytarzu spotkałam Mike Cooper'a, 50-letni mężczyzna, który mieszka w mieszkaniu naprzeciwko. 
- Cześć mała.- wybełkotał. - przyłączysz się do nas?
- Nie- mruknęłam ściągając buty. Mężczyzna chwycił mnie za biodra, pochylił się i szepnął
- Nie daj się prosić.- chciało mi się wymiotować, naprawdę. Odór z jego ust był ohydny, zresztą jak cały on. Wyrwałam mu się i uciekłam do swojego pokoju zamykając drzwi. Chwyciłam średniej wielkości torbę i spakowałam kilka niezbędnych rzeczy. Spod łóżka wyciągnęłam papier, którym zawinęłam prezent dla Joe'go. Zadowolona z siebie przebrałam się w czarne rurki i luźną koszulę w tym samym kolorze. Spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że wyglądam zwyczajnie, nic specjalnego. Ubrałam jeszcze botki i skórzaną kurtkę. Wzięłam torbę i prezent i wyszłam z pokoju a następnie z mieszkania.

Idąc w stronę metra oglądałam sklepowe wystawy. Jedna przykuła moją uwagę. Różowa sukienka dla małej księżniczki, którą jest Vanessa. Wyjęłam portfel i przeliczyłam banknoty. Hmmm... Nie jest ich za dużo, ale wypadałoby coś jej kupić.  Weszłam do sklepu..
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? 
- Emm.. W jakiej cenie jest ta sukienka?- wskazałam na przedmiot.
- 55 funtów. - kurcze, jest droga... 
- Mogłabym ją zobaczyć? 
- Jasne- kobieta uśmiechnęła się. - a jaki rozmiar?
- eeeee... nie wiem. - szepnęłam.- ma pół roku, jest całkiem drobna. 
- kochani
e, przynieś tę różową sukienkę z wystawy. Na półroczną dziewczynkę!- krzyknęła i uśmiechnęła się.- powinna być dobra, ale w razie potrzeby może pani ją oddać w ciągu 25 dni. 
- Dobrze, dziękuję.- po chwili mężczyzna przyniósł sukienkę. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Cześć Cassie- Harry... nie wspominał, że ma dziewczynę. - znowu się widzimy. 
- Hej.- powiedziałam nieśmiało. Spojrzałam na rzecz, którą mi właśnie podał.- powinna być dobra. 
- Świetnie! - kobieta ponownie się uśmiechnęła. Podałam jej pieniądze.
- Stella, może damy Cassie 50% rabatu? Jestem jej to dłużny.- puścił mi oczko.
- Dobrze. - powiedziała i oddała mi część pieniędzy. 
- Nie trzeba... 
- Trzeba. - powiedział stanowczo. 
- W takim razie dzięki. Do widzenia. - powiedziałam wychodząc. 
- Cześć!- krzyknął. 
Co za typ... Skoro ma dziewczynę po cholerę mu mój numer? Może po prostu za dużo sobie wyobraziłam... 

- Cześć Cassie! - uścisnęła mnie Elizabeth. - wchodź, zapraszam. - ruchem ręki zaprosiła mnie do środka. 
- Pójdę odłożyć rzeczy.- uśmiechnęłam się a ona tylko przytaknęła.W pokoju, w którym kilka razy już spałam, odłożyłam torbę. Wyciągnęłam z niej prezenty i poszłam do salonu, gdzie było kilku gości. Joe bawił się z kolegami w berka. Gdy mnie zobaczył podbiegł do mnie i przytulił.
- Wszystkiego najlepszego ! - uśmiechnęłam się i dałam mu buziaka w policzek.
- Dziękuje- uśmiechnął się. - To dla mnie? 
- Tak. - dałam mu prezent, a on od razu go odpakował.- to są puzzle.- powiedziałam, gdy chłopiec oglądał pudełka.
- Wiem co to jest. - pokazałam mu język na co on się zaśmiał.- ułożymy je?
- Później, teraz masz gości.- odpowiedziałam.- biegnij do kolegów. - chłopiec zamyślił się i po chwili odłożył jedno pudełko, a z drugim poszedł do innych dzieci. Rozsypał je i wraz z innymi zaczęli układać.
- Super prezent- powiedziała jego mama. - w końcu będą trochę cicho. Chodź, zapraszam na kawę. - powiedziała. Usiadłam przy stole pomiędzy Elizabeth a jakimś mężczyzną, jak się później dowiedziałam ojcem jednego z kolegów malca. 
- Elie, kiedy przyjedzie Zayn? - zapytała kobieta, siedząca naprzeciw mnie.
- Oh.. nie dał rady, nie będzie go dziś. - kobieta posmutniała. Kto to Zayn?
- Nigdy nie opuścił urodzin Joe'go. 
- Elizabeth, przepraszam, ale może wezmę Ness na spacer? Jest strasznie niespokojna.- uśmiechnęłam się. 
- Jasne, ale wracaj szybko. Jesteś gościem. - ubrałam Vanessę w małą, skórzaną kurtkę i włożyłam ją do wózka. 
- Idziesz już?- podbiegł do mnie Joe ze smutną buźką.
- Nie kochanie, wezmę Nessie na spacerek. Za niedługo do ciebie wrócę.- pocałowałam go w czoło i wyszłam. Będąc już za bramom usłyszałam jak ktoś mnie woła. Serio?! Znowu Harry? Czy ja mogę raz wyjść i go nigdzie nie spotkać? Przecież Londyn jest taki ogromny...
- Witaj ponownie Cassie.- uśmiechnął się podchodząc do mnie, a za nim trzech innych kolesi. 
- Cześć mała. - Szatyn stojący obok Harrego uśmiechną się.- miło cię znowu widzieć.- no jasne, ci wszyscy mężczyźni byli razem z Harrym gdy tańczyłam. 
- Co ty tu robisz? - syknęłam zdenerwowana. 
- To chyba ja powinienem o to zapytać.- zaśmiał się.- To jest moja córka chrzestna.- ruchem głowy wskazał na Ness. ŻE CO? JA SIĘ CHYBA PRZESŁYSZAŁAM.- A ty?
- Jestem jej opiekunką, mówiłam ci, że opiekuję się dziećmi. 
- Ale ten świat jest mały.- wtrącił się blondyn. AŻ ZA MAŁY...- idziemy do środka?
- idźcie do Ellie i powiedzcie że trochę się spóźnię. - Harry posłał mi chytry uśmieszek. Reszta poszła a on został ze mną.- dotrzymam ci towarzystwa. - przewróciłam oczami i ruszyłam przed siebie. 
- Czyli ta sukienka była dla Vanessy?
- Nie, dla mnie.- rzuciłam sarkastycznie.- oczywiście, że dla niej.
- Dla ciebie ona nie pasuje.- powiedział.- ty musisz mieć coś seksi, żeby pokazać swoje atuty.
- Zamknij się, ok?- mruknęłam. - takie rzeczy mów swojej dziewczynie a nie mi. 
- Jesteś zazdrosna? - przystanął. 
- To, że tak powiedziałam, nie znaczy, że jestem zazdrosna. 
- Stella i ja to taki luźny związek. - powiedział siadając na ławce. - Cassie, tak właściwie ile masz lat? 
- 21.- powiedziałam chyba zbyt szybko i pewnie.
- Mówiłem ci już, że nie lubię kłamstwa.
- 17.- mruknęłam nieco ciszej. 
- 17? naprawdę? wydajesz się o wiele starsza. - zamyślił się.- jesteś jeszcze nastolatką, nie powinnaś pracować. 
- A jednak! - -uniosłam się, po chwili pożałowałam bo Nessie zaczęła się wiercić.- a ty ile masz lat? 
- 24. - powiedział i kontynuował.- Jesteś o rok starsza od mojej siostry! skąd ci przyszło do głowy, żeby pracować jako ''dama do towarzystwa''.
- Mówiłam ci już, to moja sprawa.- próbowałam go naśladować, gdy mówił o kłamstwie.
- Cassie- odgarnął kosmyk moich włosów.- spójrz na mnie.
- Nie.
- Cass. uważam, że nieodpowiedzialnie postępujesz. Cholera, nie wiesz na kogo trafisz! Może to być jakiś psychol! Co wtedy zrobisz? Jakby chciał cię zgwałcić?
- Poradzę sobie, zawsze sobie radzę, sama. - warknęłam. 
- Jesteś uparta.- w płaszcza wyjął notes i długopis. Podał mi kartkę.- tu masz mój numer. Dzwoń kiedy tylko będziesz chciała. 
- dobrze.- uśmiechnęłam się. - dziękuje. - szepnęłam.
- Wracajmy już. - powiedział.

_______
Hejo! witam, po długiej nieobecności! piszcie co sądzicie o tym rozdziale ;3 

czwartek, 24 września 2015

Rozdział 2.

                                                          *Następny dzień*

Przejrzałam się w małym lusterku, ilość podkładu i pudru na mojej twarzy przerażała mnie, ale ta sytuacja tego potrzebowała. Wzięłam głęboki wdech i zadzwoniłam do drzwi domu pani Malik. Po chwili drzwi otwarł mi mały, uśmiechnięty chłopczyk. 
- Cassie!- krzyknął radośnie. - Mamo, mamo, przyszła Cassie- pobiegł do swojej rodzicielki. 
- Dzień dobry- powiedziałam nieśmiało, gdy weszłam do domu.
- Cześć!- powiedziała przelotnie. - Chodź szybko pokażę ci co i jak. - Podążyłam za kobietą. Zaprowadziła mnie do salonu.
- W kuchni masz przygotowaną kolacje dla ciebie i Joe, jest w lodówce. 
- dziękuje, nie trzeba było.
- Daj spokój. - machnęła ręką. - Vanessa pije mleko w proszku. Wiesz jak je się przygotowuje? 
- Mniej więcej. 
- Jak coś to pytaj Joe, on nie raz mi pomagał.- poczochrała malucha po głowie. - i jeżeli będziesz miała jakieś wątpliwości pisz do mnie, a gdy nie będziesz wiedziała gdzie co jest pytaj Joe. Vanessa teraz śpi, powinna obudzić się za jakąś godzinkę. Joe ma być w łóżku o 21. Ja powinnam wrócić dopiero po północy. Jeżeli chcesz możesz tutaj nocować. Masz jakieś pytania?- zamyśliłam się. 
- tylko jedno. 
- a więc słucham. 
- Pani mnie w ogóle nie zna, jestem obca. Dlaczego pani mi zaufała i zostawia swoje dzieci? - kobieta uśmiechnęła się pod nosem. 
- Znam się na ludziach, wiem że nie skrzywdzisz moich pociech. Wiem, że jesteś uczciwa i mnie nie okradniesz. A po za tym mój syn cię uwielbia, od wczoraj o niczym innym nie mówi, jak o kolejnym spotkaniu z tobą. - Chłopczyk się zawstydził, co mnie rozbawiło. - ale teraz na prawdę muszę już iść. 
- Do widzenia- uśmiechnęłam się. 
- Pa!- krzyknęła i zniknęła gdzieś za drzwiami. 
- IMPREZA!- krzyknął Joe. Zaczęłam się śmiać jak nigdy. 

                                                                                 * 

- Joe, idź już spać.- zaśmiałam się gdy chłopczyk  zasypiał mi na ramieniu.
- Nie, oglądam. 
- Skarbie, obejrzysz jutro, idź już. 
- Ohh.. no dobrze.- wyłączyłam Minionki i zaprowadziłam Joe'go do jego pokoju. - położysz się ze mną?
- nie mogę, muszę iść zobaczyć do Vanessy, jak ją nakarmię to przyjdę. - pocałowałam go w policzek i przymknęłam drzwi. Udałam się do pokoju obok, gdzie był pokój małej księżniczki. 

W łóżeczku leżała owa księżniczka. Była przeurocza! 
- Hej- szepnęłam. - czas na jedzenie. - chwyciłam za butelkę, którą wcześniej przygotowałam, wystarczyło tylko podgrzać. Po chwili mleko miało idealną temperaturę. 
Nie mogłam się na nią napatrzeć, jej duże, brązowe oczy uważnie mnie obserwowały. 

Ness była już chyba wyspana, bo co wkładałam ją do łóżeczka wierciła się i była marudna. Uspokoiła się dopiero, gdy ją trzymałam. Wyszłam wraz z maluszkiem z jej pokoju. Zajrzałam do Joe'go, który już słodko spał.
Udałam się do pokoju, wskazanego przez Joe. Pomieszczenie było takie hmmm.. inne. Różniło się od całego domu. Ściany były szare, meble czarne. Pokój był prosty, ale ładny.  
Postanowiłam poleżeć tutaj wraz z Vanessą, nie miałam ochoty całą noc trzymać jej na rękach i stać. Ułożyłam dziewczynkę na łóżku a po chwili sama położyłam się obok niej. Przyglądałam jej się przez długi czas aż w końcu zasnęłam.

                                                                       * 

Obudziły mnie promienie słońca padające prosto na moją twarz. Leniwie otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Przeraziłam się, ponieważ nie widziałam Ness obok siebie. 
- Vanessa?- zaczęłam panikować. Spojrzałam na podłogę, aby zobaczyć czy nie spadła, ale nie.. nie było jej. Wybiegłam z pokoju i udałam się do kuchni, z której słyszałam hałas. 
W pomieszczeniu był Joe, Vanessa i pani Malik. Zaraz... która to godzina?! zegar na piekarniku wskazywał 11. 
- Dzień dobry, Cassandro. - przywitała mnie pani Malik smażąc jajecznicę. 
- Dzień dobry. 
- Cześć Cassie- maluch uśmiechnął się szeroko i spojrzał na mnie. - co masz na twarzy? - O kurde, zapomniałam o tym! Pani Malik spojrzała na mnie. Bez słowa nałożyła jajecznicę na 3 talerze. 
- Joe, weź swój talerz i idź do salonu. - powiedziała spokojnie. 
-Alee.. 
- Joe, proszę. Chciałabym porozmawiać z Cassie. 
- No dobrzeeee. - niechętnie chwycił swój talerz i wyszedł. 
- Siadaj, Cassandro. - podała mi śniadanie. 
- dziękuje, nie jestem głodna, właściwie muszę już iść. 
- Nie myślisz chyba, że wypuszczę cię bez żadnych wyjaśnień. Siadaj. - posłusznie usiadłam.
- Więc? Wyjaśnisz mi skąd się wziął ten gigantyczny siniak na twojej twarzy? 
- Wpadłam na ścianę. 
- Masz mnie za idiotkę?
- N- nie. 
- to proszę, opowiedz mi co ci się stało. 
- Ja.. ja nie wiem od czego zacząć. 
- Najlepiej od początku. - chwyciła mnie za dłoń i uśmiechnęła się delikatnie.

                                                                    *Dzień wcześniej*

Od ponad godziny byłam na bankiecie. Słowa Michaela na początku trochę mnie przeraziły, ale potem jakoś o nich zapomniałam i zachowywałam się normalnie. 
- Jak długo się znacie? - zapytał Samuel, współpracownik Mike'a.
- 3 lata.- odpowiedział mój partner. 
- Dlaczego nam jej wcześniej nie przedstawiłeś?
- Tak jakoś wyszło, Cassandra niedawno wróciła, studiowała prawo w Nowym Yorku. - Ile ten facet jeszcze będzie kłamać? Nie może im po prostu powiedzieć, że wynajął mnie, żebym udawała jego dziewczynę, przyjaciółkę, kogokolwiek..? 
- Nowy York? A na jakiej uczelni? - oczy wszystkich skierowały się ku mnie. 
- Eeee...- w tym momencie zadzwonił mój telefon. - przepraszam na chwilę. Gdy zobaczyłam na wyświetlaczu kto dzwoni, zamarłam.

*rozmowa telefoniczna*
Cassandra: H- Halo?
Tata: Gdzie ty kurwa jesteś?!
C: u koleżanki, spokojnie.
T: Nie kłam! puszczasz się!
C: N-nie, jaa..
T: Zamknij się! Jesteś zwykłą dziwką! Masz wrócić do domu!
C: Ja-asne. 
*
Ojciec był pijany. Jak zawsze. Nigdy go nie interesowało gdzie jestem, nieraz nie było mnie na noc w domu. Bałam się wrócić do domu, nie wiedziałam co mogę tam zastać. Wróciłam do Michaela.
- Mogę cię prosić na stronę?- zapytałam. Wyszliśmy na zewnątrz. 
- O co chodzi?
- Muszę wracać. 
- Jak to?-  Wynająłem cię na całą noc, dziś jesteś moja, pamiętasz? - chwycił mnie za ramię. - Mięliśmy się zabawić- warknął 
- Nie było mowy o żadnym zabawianiu się. - powiedziałam spokojnie. Na co on się tylko zaśmiał. 
- Płacę ci, dziś jesteś moja, jesteś moją dziwką.- wysyczał. 
- Nie! daj mi pieniądze i się pożegnamy.- powiedziałam pewnie, choć bałam się, że może mi coś zrobić. - chyba, że chcesz, żeby twoi znajomi dowiedzieli się kim na prawdę jestem. - Jego twarz zbladła, wiedziałam, że opinia innych jest dla niego ważna, było to widać. Bez słowa wręczył mi 300 funtów i odszedł. Wszystko fajnie, ale jak ja teraz wrócę? Jestem daleko od domu, na taksówkę wydam fortunę. 
Pod hotelem stało auto, którym przyjechałam. W środku był szofer Michaela.
- przepraszam, pamięta mnie pan?- zapytałam.
- Tak, naturalnie. 
- Mike prosił, żeby mnie pan odwiózł, źle się czuję. - skłamałam. 
- Wsiadaj. 

40 minut później byłam już w domu. Grzecznie podziękowałam i wyszłam z pojazdu. Miałam nadzieję, że ojciec już śpi. Weszłam do bloku i udałam się na 4 piętro. Po cichu otworzyłam drzwi i bezszelestnie chciałam przedostać się do swojego pokoju. Prawie udałoby mi się, ale musiałam potknąć się o pełną siatkę butelek. 
- Cassandra?
- Tak, to ja. idę spać. - szybko pobiegłam do swojego pokoju. Niestety on poszedł za mną. 
- Wyglądasz jak szmata..- powiedział opierając się o ścianę. - pieprzysz się na prawo i lewo..
- Nie mów tak.
- Taka jest prawda.. jesteś zwykłą kurwą. Wszystkim dajesz! nie mogę na ciebie patrzeć-  Poczułam przeszywający ból na policzku. - jesteś nic niewarta. - splunął mi w twarz i wyszedł. 

                                                                       ****

- Cassandra.. - Pani Malik wstała i mnie przytuliła.- Tak mi przykro.. 
- Nie potrzebuję pani litości, przepraszam, że w ogóle zawracam pani głowę...
- Nie mów tak, nie zawracasz mi głowy. - uśmiechnęła się.- pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. 
- Dziękuje. - uśmiechnęłam się. 
- zawsze będziesz u nas mile widziana. Po za tym chciałabym zatrudnić cię na stałe.
- Naprawdę? 
- Jasne, wczoraj spisałaś się świetnie, Joe od rana mówi jak świetnie się z tobą bawił, aż mogę czuć się zazdrosna. - zaśmiała się. 
- dziękuje pani bardzo- przerwałam i zerknęłam na zegarek. - muszę już wracać...
- jeżeli nie chcesz tam wracać to wcale nie musisz.
- Muszę.- posmutniałam. 
- Cassie, postaram ci się pomóc.- wyszła na chwilę z kuchni, po chwili jednak wróciła, trzymając w rękach portfel. - masz pieniądze za wczoraj. - wręczyła mi 200 funtów. 
- to- to za dużo, ja nie mogę. 
- Przestań, to wcale nie dużo, masz i kup coś dla siebie. - wcisnęła mi pieniądze. 
- Dziękuje pani. 
- przestań dziękować i nie mów do mnie pani. Jestem Elizabeth. 

_________

środa, 9 września 2015

Rozdział 1.

    Siedziałam sama w parku i obserwowałam bawiące się dzieci na placu zabaw. Cudownie było oglądać małe, uśmiechnięte szkraby biegające ciągle na zjeżdżalnie, huśtawki i inne atrakcje znajdujące się tutaj. Ja nigdy nie miałam takiego dzieciństwa jak oni, nie chodziłam z rodzicami na place zabaw, od 14 roku życia byłam zdana na siebie, ponieważ wtedy zmarła moja babcia, była jedyną osobą, która przejmowała się moim losem. No cóż... głupi los mi nigdy nie żałował przykrości. 

 Chwyciłam za gazetę, którą dał mi jakiś nastolatek, gdy wychodziłam z metra, przerzuciłam ją na ostatnią stronę i zaczęłam przeglądać ogłoszenia o pracę. Niestety wszystkie potrzebowały jakichkolwiek umiejętności, prawa jazdy lub wyższego wykształcenia. Nie posiadałam żadnej z tych rzeczy. Westchnęłam głośno zakrywając twarz dłońmi. Chcę się uwolnić od mojego życia, ale nie mam jak. 
Moje rozmyślenia przerwał płacz małego chłopca. Leżał na ziemi z rozbitym kolanie. Rozejrzałam się dookoła ale nie widziałam żadnego opiekuna, nikogo nie obchodził płacz małego, więc podbiegłam do niego. 
- Hej, nie płacz. - powiedziałam, gdy namaczałam chusteczkę wodą. Przyłożyłam mu do rany.
- Boli.- załkał. 
- Wiem, zaraz ci przejdzie. - uśmiechnęłam się i przykleiłam plaster, który na szczęście miałam w torbie.- Jak masz na imię?
- Joe.- powiedział ocierając oczy.- A pani?
- Jestem Cassie, a nie pani. Jesteś tu sam?
- Nie, z mamusią i siostrą. Ale one poszły po soczek. - powiedział.- już mnie nie boli. Pobawisz się ze mną?
- Jasne. - zaśmiałam się widząc jego uśmiech. 
- Gonisz!- krzyknął i zaczął uciekać, po bolącym kolanie nie było już śladu. Zaczęłam za nim biec uśmiechając się przy tym jak nienormalna. 
- Mam cię!- złapałam go i zaczęłam łaskotać po brzuszku. 
- Joe, Joe!!!- usłyszałam głos kobiety, która biegła do nas z wózkiem. Chwycił mnie za dłoń i pociągnął w stronę jego mamy. 
- Mamusiuuuuu!- krzyknął radośnie.- To jest Cassie moja kolezanka. 
- Co? Joe idź się pobaw, porozmawiam z twoją koleżanką. - 
- Aleee..
- Joe, proszę. - powiedziałam. 
- Ehhh dobrze. - powiedział z grymasem na twarzy. Pobiegł na zjeżdżalnie, a ja usiadłam z jego mamą na ławce nieopodal. 
- Cassie, tak? Możesz mi wytłumaczyć o co tu chodzi?- powiedziała spokojnie. Byłam zdziwiona, bo myślałam, że będzie mnie wyzywać i w ogóle.
- Pani syn spadł z huśtawki i skaleczył się w kolano. Opatrzyłam go i zaczęłam się z nim bawić. - powiedziałam spokojnie. 
- Joe już taki jest, ma słabość do pięknych dziewczyn, co chwile ma nowe "koleżanki" więc mnie już to nawet nie dziwi.- zaśmiała się.- od razu cię polubił, to aż do niego niepodobne. - Uśmiechnęłam się. 
- Cassie, chodź pobawisz się ze mną.- chłopczyk podbiegł do mnie i chwycił za rękę. 
- Joe, przepraszam ale muszę już wrócić do domu.- jego buźka posmutniała. 
- Pobaw się ze mną.
- Joe, Cassie ma swoje zajęcia, pewnie jeszcze się uczysz, prawda?- zapytała.
- Tak. - skłamałam. 
- A pobawisz się jeszcze kiedyś ze mną? - zapytał robiąc słodkie oczy ze shrek'a.
- Może jutro? - zapytała jego mama.- Cassie, głupio mi o to cię prosić, ale niedawno dzwoniła niania Joe i Vanessy, nie może jutro przyjść, a ja mam ważne spotkanie. Mogłabyś się nimi zająć? Oczywiście ci zapłacę. 
- Jasne, nie ma problemu. 
- Doskonale, podaj mi swój numer szczegóły podam ci przez smsa. - Podałam jej ciąg liczb i grzecznie się pożegnałam. 

                                                                            *


Szykowałam się do kolejnego spotkania, tym razem z 30- letnim biznesmenem, idę z nim na bankiet. Spotkanie ma się odbyć w najdroższym hotelu w Londynie. Mężczyzna zaopatrzył mnie w sukienkę, buty i przeróżne dodatki. Nawet w kosmetyki.  Miałam szczęście, że taty nie było akurat w domu i mogłam spokojnie przygotować się do wyjścia. Nie chciałam wyglądać źle, wręcz przeciwnie, chciałam wyglądać fenomenalnie, nie dlatego, żeby mu się spodobać, po prostu chcę i już. Będzie tam dużo bogatych ludzi, może zabrzmi to sukowato, ale pewnie spotkam tam potencjalnych klientów, dzięki czemu będę miała za co żyć. 


Sukienka była odważna, nawet bardzo, ale podobała mi się. Moje blond włosy obadały na ramiona, były pofalowane. Makijaż był mocny, ale nie przesadzony. Całość była idealna. 

                                                                        *
Stałam przed umówionym miejscem od 10 minut, nie chciałam się z nim spotkać pod moją kamienicą, bo było mi po prostu wstyd. 
Po kolejnych 5 minutach w końcu podjechało czarne BMW. Z auta wysiadło dwóch mężczyzn. Jeden był zapewne szoferem, ponieważ otworzył temu drugiemu drzwi, a po za tym to on prowadził pojazd. 
- Witaj Cassandro. - chwycił mnie za dłoń i pocałował w nią.- przepięknie wyglądasz.
- Emm, dzięki. - wzruszyłam ramionami. Po chwili oboje weszliśmy do samochodu.
- gdy ktoś cię zapyta masz 25 lat. - powiedział podczas drogi, był całkiem poważny.
- 25? Nie wyglądam na tyle.. 
- Nie obchodzi mnie to! I możesz rozmawiać tylko z ludźmi, którym cię przedstawię, jasne?
- t-tak. - przerażał mnie, był strasznie wybuchowy.
- Grzeczna dziewczynka- pogłaskał mnie po głowie. - i pamiętaj, dzisiaj należysz do mnie. 


__________
 W KOŃCU DODAJE PIERWSZY ROZDZIAŁ <3
Długo się nie pojawiał, ponieważ miałam drobne rozterki, jeżeli chodzi o fabułę tego bloga. 
Piszcie czy Cara może być jako główna bohaterka, ponieważ nad tym też długo się zastanawiałam :)
I oczywiście śledźcie mojego drugiego bloga; onelife-onewin.blogspot.com niedługo powinien pojawić się rozdział kończący pierwszą część tego opowiadania :) 
Do następnego! 

środa, 8 lipca 2015

Prolog.

   Siedzę w metrze, jestem kłębkiem nerwów. Nienawidzę tego co robię, nienawidzę siebie, swojego ojca. Jestem taka przez niego.. to wszystko jego wina. Jego cholerna wina. 
Mój tata jest alkoholikiem. W domu nigdy nam się nie przelewało. Żyjemy z pieniędzy z zasiłku dla bezrobotnych.. O ile mogę to tak określić, tata przepija całe te pieniądze. 

Nigdy nie byłam kochana, nie wiem jakie to uczucie. Moja mama zmarła przy porodzie, dlatego ojciec mnie nienawidzi, nie mam przyjaciół, bo zawsze odbiegałam od grupy, nie miałam najnowszego modelu  telefonu, czy markowych butów. 

Zawsze radziłam sobie sama, nie potrzebowałam nikogo. Choć jestem bardzo wrażliwa i słaba, wśród innych udaje silną i niezależną. 
Zrezygnowałam z nauki jakieś 2 lata temu, na rzecz pracy. Niestety nigdzie nie nie przyjmują bez jakiegokolwiek wykształcenia, nawet w barze.  Teraz jestem.. jestem 'panią do towarzystwa'. Nie uprawiam seksu za pieniądze. Po prostu wychodzę na różne kolacje, bankiety, co prawda daje im się dotykać, ale nigdy nie doszło do stosunku. Dzisiaj jednak jestem wynajęta jako striptizerka na urodziny. Jeszcze nigdy tego nie robiłam i strasznie się boję. 

Niepewność dopada mnie przed drzwiami luksusowej willi, ale jest już za późno żeby się wycofać, drzwi zostały otwarte przez chłopaka, który miał lokowane włosy do szyi. 
- W końcu jesteś!- powiedział nieuprzejmie. - Idź się przebrać, w tym pokoju. - powiedział już nieco milej. Bez słowa weszłam do pokoju, który okazał się łazienką. na wieszaku wisiał stój w który miałam się przebrać. Na jego widok chciało mi się wymiotować, czułam wstręt do siebie. Niechętnie ubrałam komplet czerwonej bielizny, która była uszyta z koronki,  białą koszulę, według wskazówek miałam zapiąć ją tylko do połowy,  krótką czerwono- czarną spódniczkę w kratkę, ledwo zasłaniała mi tyłek, białe pończochy i czarne szpilki. Czytałam dalej karteczkę dołączoną do stroju. Makijaż miał być mocny więc oczy podkreśliłam czarną kredką, ciemne cienie, pomalowałam usta krwistoczerwoną szminką. Włosy spięłam w wysoki kucyk. Ostatnie zdanie brzmiało tak:
                                   "W szafce pod zlewem znajdziesz wódkę. Na odwagę ;) "

Niepewnie otwarłam szafkę i rzeczywiście była tam wódka, cola, kieliszek i szklanka. 
Nienawidziłam alkoholu, przez ojca, ale w tej chwili byłam tak zestresowana, że wypiłam 4 kieliszki. Nagle ktoś bez pukania wszedł do łazienki.
- Gotowa?
- T.. t.. tak. 
- Oj chyba nie, masz wypij jeszcze. - podał mi butelkę z trunkiem. Niepewnie wzięłam duży łyk. 
- Jak masz na imię?- Zapytał.
- Cassandra. 
- ja jestem Harry. - uśmiechnął się.- To urodziny mojego kumpla, co prawda nie dotarł, ale życzył nam miłej zabawy, gdy przyjedzie będziesz do jego dyzpozycji . - zamurowało mnie.
- Jak to? Miał być tylko taniec.
- Mała, spokojnie dostaniesz ekstra kasę. - co zrobić? Potrzebuje tych pieniędzy, ale nie chcę też uprawiać seksu z jakimś nieznajomym. 
- zgadasz się?- wzięłam głęboki oddech
- Dobrze.
- Okej, a teraz czas na występ. - chwycił mnie za dłoń i zaprowadził mnie do pokoju pełnym mężczyzn i alkoholu. 


                                                                           *

- Mała! masz potencjał. - krzyknął jakiś brunet. - Masz zajebiste ciało. 
-dziękuje. -szepnęłam, Próbowałam się jakoś zakryć, bo stałam tylko w stringach. Czułam się okropnie, ciągle powstrzymywałam łzy. - P.. p.. pójdę się ubrać. - nie czekając na odpowiedź i słowa sprzeciwu udałam się do łazienki. Ubrałam moje jeansy, koszulkę i trampki. Zmyłam makijaż i rozpuściłam włosy. 
- Była umowa. - do łazienki wszedł Harry. Stał nonszalancko ze skrzyżowanymi rękoma.
- nie dam rady. - powiedziałam ze spuszczoną głową. 
- Dlaczego? Jesteś dziewicą? - zaśmiał się. Ja nic nie odpowiedziałam.- Naprawdę? Jesteś dziewicą? Przecież ty jesteś dziw...- i nagle przerwał. 
- Kim? Dziwką, tak? to chciałeś powiedzieć.- krzyknęłam. 
- nie, jaa..
-  Dobra dawaj kasę za taniec i nara. - W jednej chwili przeobraziłam się w zimną sukę.  Z kieszeni spodni wyciągnął 300 funtów i wręczył mi je.- dzięki. - Ominęłam go i kierowałam się w stronę wyjścia gdy nagle na kogoś wpadłam. 
- Uważaj. - powiedział mulat. 
- Prze.. przepraszam.  - szybko wybiegłam. Nie mogłam czekać bałam się. Nie jestem w stanie tego zrobić... 

Moje życie nie jest łatwe, nieraz myślałam by je sobie odebrać,  ale ciągle coś mnie nie pozwala tego zrobić..

__________
Prolog w formie rozdziału, mam nadzieje, że wam się podoba. :)